Wielkie serca szczecinian

Głuchołazy wciąż nas potrzebują
15 września w godzinach wieczornych zadzwonił do mnie Kanclerz Międzynarodowej Kapituły Orderu Uśmiechu Pan Marek Michalak i powiedział – „Zorganizujmy pomoc dla Gluchołazów – miasta Orderu Uśmiechu, w którym kilkadziesiąt lat temu 9-letnia Ewa Chrobak namalowała charakterystyczne, uśmiechnięte słoneczko, symbol tego wyróżnienia”. Skontaktowałem się z pracownikami Szkoły Podstawowej nr 3 w Głuchołazach, która nosi imię Kawalerów Orderu Uśmiechu, z pytaniem, co tak naprawdę możemy w Szczecinie dla nich zrobić. Z dyrektorką Panią Agnieszką ustaliliśmy, że bardzo potrzebne będą wyprawki szkolne – 500 plecaków z pełnym wyposażeniem. Zwróciłem się do mieszkańców naszego miasta, a szczególnie do dzieci i rodziców, za pośrednictwem dyrektorów szczecińskich szkół, z prośbą o zbiórkę artykułów szkolnych. Reakcja była pozytywna. Uwierzyłem, że za sprawą dzieci i młodzieży to się uda. Momentalnie zapełniała się szatnia w Domu Kultury „Słowianin”, gdzie osoby dowoziły potrzebne artkuły, a wolontariusze pakowali je w zbiorcze kartony. Paczek było tak wiele, że nie wszystkie zmieściły się do busa o długości prawie czterech metrów. Nad ranem 25 września wspólnie z moim przyjacielem Mieczysławem wyruszyliśmy do Głuchołazów. Do pokonania było blisko 600 kilometrów. Droga mijała dobrze i atmosfera była przyjazna, bo czuliśmy, że robimy coś bardzo ważnego i potrzebnego. Mijaliśmy kolejne miejscowości, aż w końcu pojawił się drogowskaz „Głuchołazy”, a tuż za nim wiele samochodów wojskowych, policyjnych i strażackich. Wtedy jednak nie było jeszcze widać śladów ogromnego kataklizmu, który parę dni temu zrujnował miasto. Pojechaliśmy na ulicę Słowackiego 1, do Szkoły Podstawowej nr 3. Placówka znajduje się na górce, dlatego na szczęście nie ucierpiała w powodzi i dzieci niedługo będą mogły kontynuować naukę. Powitała nas Pani dyrektor i wskazała, gdzie będziemy rozpakowywać samochód. Aula powoli zaczęła się zapełniać przenoszonymi przez nauczycieli pakunkami. Produktów było naprawdę wiele: plecaki, piórniki, kredki, farby, przybory kreślarskie, bloki, kleje i wszystko to, co jest potrzebne w szkole. Później w pokoju nauczycielskim rozmawialiśmy o tym, co się stało.
Po dwóch godzinach wspólnie z Adamem, nauczycielem wychowania fizycznego pojechaliśmy do centrum, gdzie służby i mieszkańcy sprzątali to, co woda wypłukała z piwnic i niskich kondygnacji budynków mieszkalnych. Wszędzie roznosił się w powietrzu odór – mieszanina zapachów jedzenia, zniszczonych mebli i wypłukanych nieczystości. Trwała walka z czasem, by wyeliminować zagrożenie dla zdrowia. Wszędzie widziałem wielkie ciężarówki, spychacze, dźwigi i setki pracujących żołnierzy, strażaków, policjantów i wolontariuszy. Ludzie potrafią ze sobą współpracować. Dalej zniszczone mosty, zalane sklepy i restauracje, na ścianach ślady jeszcze niedawno płynącej wody. Uruchomiła się wyobraźnia – jak trudne to były momenty. Boisko piłkarskie, na którym nie ma źdźbła trawy, pokryty szlamem sprzęt sportowy. Jeszcze parę dni temu Adam rozgrywał tu mecz. Spotkaliśmy grupę żołnierzy, dowódca zrobił zbiórkę, a my mogliśmy spojrzeć na nieprawdopodobnie zmęczone twarze żołnierzy. Poczęstowaliśmy ich czekoladami. Miałem wrażenie, że poczuli się tak, jakby przyszedł do nich święty Mikołaj. Wiedziałem, że to bardzo ważne, żeby pomóc tym, od których zależy, jak szybko wróci do miasta w miarę normalne życie, dostęp do wody i energii elektrycznej. Podeszliśmy do jedynej ostałej restauracji, która karmi mieszkańców, wolontariuszy i przedstawicieli służb mundurowych. Jak dobrze, że wszyscy potrafili się zjednoczyć w obliczu tragedii spowodowanej przez wielką wodę.
Pojechaliśmy nad rzekę, przedzierając się przez jedyny obroniony most. Było ich przed powodzią pięć. Wszędzie był szlam i uciążliwy, zatykający nos smród. Staliśmy nad niedużą rzeką Białą Głuchołaską, która wyrządziła niemożliwe do opisania straty. Widać było, jak dokładnie rzeka odcięła jeden pas ruchu. W międzyczasie Adam opowiadał o zarejestrowanych w tamtych dniach obrazach, które widział na własne oczy: jeleniu próbującym wdrapać się na płynące z wielką prędkością drzewo, mieszkańcu stojącym na maleńkiej, usypanej przez siebie wysepce, wygrzebującym z chodnika elementy, żeby podnieść jej wysokość. Opowiadał też tragiczną historię kobiety, którą porwała woda i nie udało się jej uratować. Te opowieści jeszcze bardziej otworzyły oczy na krzywdę, jaką wyrządziła powódź.
 
Poczułem, że zrobiliśmy coś dającego wiarę i nadzieję, że pokrzywdzeni nie zostali sami. Zawieźliśmy do Głuchołazów nie tylko dary, ale również kawałki naszych serc. Dziękuję mieszkańcom Szczecina, a w sposób szczególny uczniom szczecińskich szkół. Zrobiliście coś pięknego, pożytecznego i dobrego. W najbliższą środę ponownie pojadę do Głuchołazów, bo zebraliśmy tak dużo darów, że nie wszystko daliśmy radę zapakować za pierwszym razem. Pomyślałem o pracujących z ogromnym zaangażowaniem przedstawicielach służb i wolontariuszach, którzy potrzebują naszego wsparcia i dodatkowej energii. Jeżeli macie jeszcze możliwości, to proszę o przynoszenie do jutra (wtorek, 1 października do godz. 18) do Domu Kultury „Słowianin” tych produktów: batony proteinowe, owocowe, orzechowe (np. Dobra Kaloria) i napoje witaminizowane (nie mylić z energetykami!). Dziękuję serdecznie za Wasze zaangażowanie.
Jacek Janiak
Kawaler Orderu Uśmiechu, Dyrektor Domu Kultury „Słowianin”
 

Serwis wykorzystuje pliki cookies. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na wykorzystywanie plików cookies.

Skip to content